Zgodnie z zachcianką Samanthy, Andrew wyprowadził ją na zewnątrz. Ostrożnie rozejrzał się po otoczeniu. Teoretycznie wszystkich Sontaran zlikwidowała bomba Wladczyni, ale pewności nigdy za wiele. Niemniej żadnego ziemniaka nie było na horyzoncie, toteż Jackson z większą już swobodą wyszedł na "patio". W istocie była to raczej wolna przestrzeń między rzędami cel i pomieszczeń wypełnionych bronią.
Andrew szedł w stronę zostawionego w ponurym kręgu zimnego światła lampy stołu. Zatrzymał się jednak gdy pod jego stopą coś chrupnęło. Schylił się i podniósł z podłogi przełamaną jego ciężarem czarną królową. Po chwili stwierdził, że wszystkie figury szachowe leżą taczają się po ziemi. Uniósł kącik ust w nieco złośliwym uśmiechu przypominając sobie furię Ziemniaka. Jego przeciwnik tak bardzo nie umiał przegrywać, że było to aż śmieszne. No bo serio, co mógł dać gest zrzucenia pionów? Ulżyło? - spytał ponownie Sontarana w myślach.
Po chwili odwrócił się znów do Samanthy, doszedł bowiem do wniosku, że nadszedł czas by kontynuować tę sławetną wycieczkę.
- Co dokładnie cię interesuje Sammy? Szukasz sklepu z pamiątkami? - spytał a na jego ustach wciąż jeszcze błądził uśmieszek.