|
by Cadan Orionis Sob Sie 24, 2013 4:39 pm - Odpowiedź na to pytanie zależy niewątpliwie od osoby, do której je skierujesz – wykrzyknął, nachylając się w stronę Aurory tak, aby miała szansę go usłyszeć i uniósł kącik ust w delikatnym uśmiechu. Postanowił, że na tym zakończy tę myśl i pozwoli jej trochę poodkrywać samodzielnie. W końcu o rasie zamieszkującej tę planetę też się dzięki temu czegoś dowie. Tymczasem, nadal trzymając dziewczynę pod rękę, podszedł do pierwszej pary, na jaką natrafił wzrokiem. Wysoki mężczyzna o kruczoczarnych, rozmierzwionych pod wpływem dobrej zabawy włosach stał z jedną dłonią wbitą w kieszeń spodni. Drugą ręką obejmował kobietę o spektakularnych lokach, ubraną w krótką, ciemnozłotą sukienkę. Para była najwyraźniej w świetnym nastroju. Cadan odezwał się pierwszy: - Witajcie, jak się wam podoba impreza?
Cadan Orionis
- Liczba postów : 64
Join date : 27/12/2012
by Aurora Borealis Sro Paź 09, 2013 8:53 pm Ziemianie poświęcili chwilę by skupić wzrok na parze kosmitów. - Och, jest cudownie! - wykrzyknęła kobieta gdy przyjęła do wiadomości pytanie Orionisa. - W życiu nie byłam na lepszej imprezie. Carl, ty też, prawda? - zwróciła się do obejmującego ją mężczyzny. Ten zignorował jej pytanie, bo właśnie zajął się pochłanianiem zawartości kieliszka, który przed chwilą upolował z tacy przechodzącego kelnera. - Mają świetne drinki. Próbowaliście już? Nie czekając na odpowiedź, pstryknął palcami na innego przedstawiciela obsługi. Prawie natychmiast w dłonie Cadana i Aurory wepchnięto kieliszki wypełnione kolorowymi napojami alkoholowymi. Borealis podniosła swój i zaczęła z zainteresowaniem przyglądać się zawartości. - Gospodarz musi mieć świetny gust. Ciekawe czym się zajmuje - zastanawiała się na głos. - Podobno pomaga mafii robić przekręty - odpowiedziała znów kobieta, przybierając konspiracyjny ton głosu. - Nonsens - wtrącił się Carl. - Wszyscy wiedzą, że odziedziczył fortunę tak wielką, że n musi dorabiać na boku. Aurora zerknęła na Cadana z ukosa. Widocznie jego słowa należało traktować zupełnie dosłownie. Nagle w ich towarzystwie pojawił się rozdygotany mężczyzna. Z wściekłością sięgającą niemal poziomu obłędu, rozglądał się na boki. - Gdzie ona jest?! - krzyknął. - Gdzie moja żona? Cholerny Laventclaire. Zatłukę gada! Z tymi słowami przedarł się w dalszą część tłumu. - Fascynujące - stwierdziła niezbyt głośno Aurora. Aurora Borealis
- Liczba postów : 148
Join date : 17/01/2013 Age : 344 Skąd : Apalapucia
by Cadan Orionis Czw Paź 17, 2013 6:48 pm Cade odprowadził rozwścieczonego mężczyznę zamyślonym wzrokiem, po czym zwrócił się do Aurory z roztargnieniem, nawet na nią nie patrząc: - Chodź, poszukamy pana Laventclaire'a - bardziej rozkazał niż zaproponował, choć w jego głosie zabrakło zaborczego tonu. On po prostu już szedł w tamtą stronę, nie oglądając się za siebie. Łokciem torując sobie drogę, przedzierał się przez podniecony tłum, co chwilę unikając szturchnięć i przydepnięć. W końcu udało mu się zmniejszyć dystans miedzy sobą, a rzucającym się wściekle mężczyzną, poszukującym swej zaginionej żony. Orionis posuwał się miarowo do przodu, podążając wytrwale za blondynem. Co go tak zaintrygowało w nowo poznanym człowieku? Cadan nie potrafiłby odpowiedzieć na to pytanie. Można powiedzieć, że zaufał swojej intuicji, jeżeli ktoś wierzy w istnienie takowej. Coś mu mówiło, że gdziekolwiek jest ten cały Laventclaire, to właśnie tam rozgrywają się najciekawsze wydarzenia dzisiejszego wieczora. Cadan Orionis
- Liczba postów : 64
Join date : 27/12/2012
by Aurora Borealis Czw Paź 17, 2013 8:44 pm Jak się okazało nie tylko Aurora znajdywała temat rozwścieczonego mężczyzny fascynującym. Jednak Cadan nieco ją zaskoczył swoją wyrywnością. Kiedy obejrzała się za nim, on już był w drodze. Rzuciła jeszcze przelotny uśmiech do pary, z którą przed chwilą rozmawiali i ruszyła za Orionisem. Nie szło jej jednak zbyt dobrze, bo tłum był naprawdę gęsty. Już po chwili nie była w stanie dalej przedzierać się szlakiem swojego towarzysza, którego zupełnie straciła już z oczu. - Cholera - powiedziała tylko do siebie. - Dobra, tak czy siak dążymy do tego podrywacza. Przepraszam, czy wiesz może gdzie znajdę pana Laventclaire'a? Ostatnie pytanie skierowała do jakiegoś stojącego nieopodal mężczyzny. Ten spojrzał na nią krzywo i przywołując na twarz zarozumiały dzióbek orzekł. - Nie jesteś w jego typie. - Nie ważne, mam do niego pilną sprawę... biznesową. Miała nadzieję, że skoro wszyscy tu mówią o statusie majątkowym gdy spyta się ich o charakterystykę człowieka, to ten trop skłoni pana zarozumiałego do mówienia. - Jakiż to biznes... - To nie temat do dyskusji w takim tłumie. Mam towar i na tym poprzestańmy. Co z tego, że towarem jest informacja? - uwielbiała niedopowiedzenia. Mężczyzna jeszcze raz zmierzył ją spojrzeniem, dlatego Aurora przybrała profesjonalny wyraz twarzy, jak zwykle przy transakcjach. - Dobra, możesz go znaleźć jeszcze przez 20 minut w pokoju czytelnianym. - A gdzie to jest? Wiesz jak wielka jest ta posiadłość? - Jeśli jesteś wystarczająco bystra żeby robić interesy z Laventclaire'm to sobie poradzisz - odparł tylko ze złośliwym uśmieszkiem i stracił Aurorą zainteresowanie. Brunetka ściągnęła usta w niemal idealnie prostą linię, po czym wbiła się w tłum szukając kogoś, kto będzie wiedział jak trafić do pokoju czytelnianego. Aurora Borealis
- Liczba postów : 148
Join date : 17/01/2013 Age : 344 Skąd : Apalapucia
by Cadan Orionis Pią Paź 18, 2013 7:40 pm Ścigany przez Cade'a blondyn dopadł do lśniących, drewnianych drzwi na piętrze. Wtargnął do pokoju, a Orionis razem z nim. Było to przestronne pomieszczenie, wypełnione licznymi regałami, na których starannie ustawiono setki książek. Postawny, na oko trzydziestoletni mężczyzna o lśniących, czarnych włosach pochylał się nad dużym biurkiem, na którym siedziała blondwłosa kobieta. Głowę miała odrzuconą do tyłu, oczy zamknięte, nogi lekko rozchylone. Ktoś, kto najprawdopodobniej był tak pilnie poszukiwanym Laventclairem, trzymał dłoń na udzie kobiety, jednocześnie manewrując twarzą w okolicach jej dekoltu. W pokoju rozległ się dziki ryk. - Laventclaire, ty gnido! - krzyknął blondyn i rzucił się w stronę mizdrzącej się pary. Wówczas stało się coś niespodziewanego, okazało się bowiem, że w pokoju znajdował się ktoś jeszcze. Dobrze zbudowany facet w smokingu natarł nagle na atakującego Laventclaire'a mężczyznę i jednym ruchem ramienia powalił go na podłogę, zanim ten zdążył w ogóle dobiec do celu. Brunet oderwał usta od lekko tylko zaskoczonej kobiety i zwrócił się twarzą do leżącego na ziemi napastnika. - Nie podniecaj się tak, Bobby - doradził oschle. Nikt z obecnych w pomieszczeniu osób nie zwrócił nawet uwagi na obecność Cadana. Władca w następnej chwili poczuł delikatny uścisk na przedramieniu. Była to Aurora. Chyba dotarła tu dopiero teraz. Cadan Orionis
- Liczba postów : 64
Join date : 27/12/2012
by Aurora Borealis Pią Paź 18, 2013 8:43 pm W końcu znalazła się w tłumie kobieta wystarczająco przytomna by wskazać Aurorze pożądany kierunek. Dziewczyna ruszyła bezzwłocznie w drogę, tym razem starając się wybierać mniej zatłoczone ścieżki. W końcu dotarła do pokoju czytelnianego. Najbliżej wejścia stał Cadan, co się akurat szczęśliwie składało, bo jak zdążyła zauważyć, w pomieszczeniu już trwała jakaś akcja. - Referuj - sapnęła do Orionisa, łapiąc go za ramię. - Ja mam się nie podniecać? - rzucał się leżący na podłodze, obezwładniony blondyn. - Ty się nie podniecaj nie swoją kobietą. Stojący nad nim brunet zaniósł się śmiechem. - To kobiety są tu własnością osobistą? - wyrwało się nieco zbyt głośno pannie Borealis pytanie. Laventclaire, bo najwyraźniej to nim był właśnie brunet, przestał chichotać i po raz pierwszy spojrzał w stronę pary podróżników. - A wyście to co za jedni? - My... tylko... - mózg Aury automatycznie zaczął szukać jakiegoś dobrego kłamstwa, którym można byłoby uraczyć uszy Ziemianina. Aurora Borealis
- Liczba postów : 148
Join date : 17/01/2013 Age : 344 Skąd : Apalapucia
by Cadan Orionis Pon Paź 21, 2013 7:02 pm -Referuj - rzuciła Aura, ale Cadan uciszył ją, bezczelnie przykładając kobiecie dwa palce do ust. Sytuacja mogła wyglądać całkiem banalnie i nieciekawie, ale według Orionisa coś się tutaj nie zgadzało. I to bardzo. Skoro Laventclaire chciał poromansować sobie z cudzą żoną, dlaczego nie postawił goryla pod drzwiami? Dlaczego kobieta rozpostarta na biurku nie przejawiała żadnych praktycznie emocji? Sprawa zwykłego skoku w bok wydawała się być szyta grubymi nićmi. Trzeba było natychmiast wymyślić jakieś dobre kłamstwo. - Jesteśmy z policji - oświadczył Cade krótko i sięgnął do kieszeni, okazując zebranym papier psychiczny. - Mamy do pana kilka pytań w związku z zarzutami defraudacji dużej sumy pieniędzy - kłamał gładko czując, że trafia na podatny grunt. -Pana - skinieniem dłoni wskazał leżącego na podłodze mężczyznę, a następnie goryla Laventclaire'a - ...oraz pana proszę o chwilowe opuszczenie pomieszczenia. Pani zostanie. Cadan Orionis
- Liczba postów : 64
Join date : 27/12/2012
by Aurora Borealis Pon Paź 21, 2013 8:27 pm Cadan no cóż, uratował ich przykrywkę co Aurora mogła przyjąć jedynie westchnieniem. Spojrzała na Władcę z ukosa i powstrzymała się przed przewróceniem oczami. Przyjmując pozę, jak jej się zdawało, prawdziwej policjantki, podeszła do leżącego na ziemi faceta by pomóc mu wstać. - Bo akurat w tych czasach policja tyle może - marudził tenże. Borealis podprowadziła go do wyjścia i zwróciła się twarzą w kierunku ochroniarza. Ważniak stał w miejscu zupełnie nieruchomo, wpatrując się w swojego pracodawcę. Laventclaire natomiast skinął lekko głową z kpiącym uśmieszkiem nieustannie czającym się na ustach niczym jadowity wąż. Goryl skierował się do wyjścia i Aurora zamknęła za nim drzwi. Przez myśl przemknęło jej, że może robią głupio, bo w pewnym sensie sami się otoczyli, wcześniej zapowiadając, że przyszli szkodzić interesom biznesmena czy kimkolwiek ten człowiek był. Spojrzała na Cadana, który wyglądał na całkowicie pewnego siebie. On lepiej zna ludzi niż ja - myśl ta przemknęła przez jej głowę w postaci raczej suchej, a nie jak zdawałoby się z jej treści, z żalem. Postanowiła przyznać Orionisowi pozycję specjalisty i przysłuchując się, jak Władca Czasu rozpoczyna przesłuchanie, rozpoczęła powolny obchód pokoju. Przyglądała się niektórym grzbietom książek, których pokój oczywiście był pełen. Tytuł jednej z nich głosił: "20 minut". Zaraz. Dlaczego Laventclaire miał być w tym pokoju tylko przez 20 minut? Czy zmienił plany w związku z przesłuchaniem? Przystanęła i odwróciła się w stronę zgromadzonych. Spojrzała na Orionisa z wahaniem, nie wiedząc czy aby na pewno powinna się wtrącać. Aurora Borealis
- Liczba postów : 148
Join date : 17/01/2013 Age : 344 Skąd : Apalapucia
by Cadan Orionis Czw Paź 24, 2013 10:02 pm Gdy za mężczyznami zamknęły się drzwi pokoju czytelnianego, Cadan od razu rozpoczął oględziny. Nie zaczął, jak mogłoby się wydawać, od przesłuchiwania Laventclaire'a, lecz skupił uwagę na kobiecie. Mimo, że bruneta już przy niej nie było, ona nadal tkwiła na biurku w pozycji półleżącej, z lekko rozchylonymi udami. Wodziła wzrokiem za nadchodzącym w jej kierunku Orionisem, ale spojrzenie to było niemal całkowicie wyzute z emocji. Nie zamierzała się poruszyć. Cade wsunął rękę do kieszeni spodni, sięgając po mini-sondę soniczną. Skierował ją na dziewczynę, przybierając zafrasowaną minę. Co się z nią nie zgadzało? Na skierowane w siebie światełko urządzenia zareagowała cichutkim syknięciem, zupełnie jakby ją raziło. Ale jednocześnie nawet nie zmrużyła przy tym oczu. Niewątpliwie był to pewien rodzaj paraliżu, tylko co miał na celu? Cadan bez słowa odwrócił się i ruszył w kierunku Laventclaire'a, ten jednak widząc to, natychmiast zaczął ostro protestować. - Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy - rzucił ostrzegawczo, agresywnie wysuwając szczękę do przodu. Nie było już żadnych złudzeń, że bajeczka z policją to ściema. - Co jej zrobiłeś? - spytał Władca bez ogródek, mierząc stojącego przed nim mężczyznę spojrzeniem pełnym wzgardy. Cadan Orionis
- Liczba postów : 64
Join date : 27/12/2012
by Aurora Borealis Wto Lis 26, 2013 10:05 pm Laventclaire stał się nagle agresywny co silnie kontrastowało z jego wcześniejszą pozą pewnego siebie drania. Trwało to jednak krótko, bowiem słysząc władczy ton Orionisa, opanował się niemal zupełnie. - Nie możecie mi nic zrobić, nie możecie w ogóle nic. Wszystko już działa - rzekł uspokajając chyba częściowo sam siebie. - Na wszelkie pytania będę odpowiadał tylko i wyłącznie w towarzystwie mojego adwo... - dalsze jego słowa zagłuszył krzyk na korytarzu. Aurora szybkim krokiem podeszła do drzwi i uchyliła je na tyle, by móc bezpiecznie sprawdzić sytuację. Jak się okazało, była to tylko grupka rozbawionych gości, który ścigali się (z radością właściwą stanowi alkoholowego upojenia) po szerokim korytarzu. Borealis zerknęła przez ramię do wnętrza biblioteki. Opierając się o framugę przez chwilę obserwowała mężczyzn. Nudno tu - stwierdziła w końcu z właściwą sobie zmiennością nastroju. Bez słowa prześlizgnęła się za plecami stojącego na straży goryla i skierowała kroki do swojego statku. Może jeszcze kiedyś powróci do zagadki tożsamości pana Gatsby'ego, ale teraz nie miała na to ochoty. Nie zaprzątając sobie szczególnie głowy tym, jak miałby się stąd zabrać Orionis, odleciała na inną planetę. Ostatnio zmieniony przez Aurora Borealis dnia Wto Cze 17, 2014 3:25 pm, w całości zmieniany 3 razy Aurora Borealis
- Liczba postów : 148
Join date : 17/01/2013 Age : 344 Skąd : Apalapucia
by Bruce Weasel Sob Gru 21, 2013 1:35 pm Tak więc, zgodnie z pomysłem Bruce'a, udali się na Ziemię. Wyszedł z TARDIS i wziął głęboki wdech. O tak, powietrze wypełnione spalinami i zapachem hamburgerów. Nowy Jork! -Cudowne miasto!- wykrzyknął Weasel rozglądając się po metropolii. Był tu nieraz i lubił to miejsce. Nie tak jak Paryż, Rzym czy Londyn, ale lubił. -O, i Shanghaj jest największym miastem na Ziemi- poprawił Valerie. Poprawił płaszcz i rozpiął jeden guzik koszuli. -A może Mumbaj...- dodał, po czym spojrzał na swoich towarzyszy. -No, to gdzie idziemy? Bruce Weasel
- Liczba postów : 30
Join date : 03/06/2013 Age : 708 Skąd : Gallinafalli
by Hunter Howard Sob Gru 21, 2013 8:33 pm Hunter wyszedł z TARDIS-a i zastanowił się, gdzie chce iść dalej. Zapalił papierosa i w międzyczasie odpisał Victorowi. W sumie to w czym ty mi pomogłeś niby? Stał na ulicy, a koło niego przepływał tłum. Z boku stała też, zdaje się, grupka turystów, bo jakoś tak zachwycali się miastem i nie wiedzieli gdzie iść. Howard przyglądnął się im: kobieta, mężczyzna i jakiś nastolatek. Nie wiedział dlaczego, ale ten chłopak przyciągał jego wzrok. Jego ruchy, jego spojrzenia, jego głos wydawał się znajomy. Hunter zgasił papierosa i podszedł do zbiorowiska. - Makiavel? - zapytał z niedowierzaniem. - Dawno cię nie widziałem... Jakoś odmłodniałeś. Nie mówił wprost na wypadek, gdyby jednak nie poznał dawnego znajomego. Kiedy ostatnio go widział, Myrddin miał inne wcielenie. Hunter Howard
- Liczba postów : 94
Join date : 04/05/2013 Age : 889
by Makiavel Myrddin Sob Gru 21, 2013 10:29 pm Bez przeszkód wylądowali na Ziemi, co przyjął z ogromną ulgą. Szybko sprawdził parametry, stwierdzając, że Judooni nie będą mogli ich wytropić, przynajmniej na razie. Opuścił statek, podążając za swoimi towarzyszami. - Właściwie to powinienem zająć się tym Hath'em, tylko nie bardzo wiem jak to zrobić - odparł na pytanie Bruce'a, rozkładając bezradnie ręce. Wtedy, zupełnie niespodziewanie, pojawił się Howard. Makiavel nie widział go już bardzo długo i, szczerze mówiąc, nie spodziewał się go wcale szybciej zobaczyć. Wspomniany władca był typem, który był w stanie żerować na naiwności i ufności Myrddina. Niestety ten, szybko o tym zapominał i za każdym razem traktował Howarda jak dobrego znajomego. Schemat powtarzał się już od stuleci. - Hunter, ze sto lat cię nie widziałem - odparł z uśmiechem. - No i szczerze mówiąc, ty mocno posunąłeś się w latach. Co tu robisz? - obejrzał się na Bruce'a i Valerie. - Gdzie moje maniery? Valerie, Bruce, to jest Hunter Howard, mój dawny znajomy. Makiavel Myrddin
- Liczba postów : 34
Join date : 13/03/2013 Age : 864
by Hunter Howard Sob Gru 21, 2013 10:52 pm - Witam - odpowiedział Hunter. Nie miał zamiaru silić się na bezsensowne grzeczności typu: "miło mi cię poznać" i inne. Beznadzieja. Nie podawał też ręki - nie uważał tego towarzystwa za szczególnie godne uwagi. Właściwie wcale. A do Makievela podszedł tak naprawdę dlatego, żeby coś zyskać. Bo zawsze po spotkaniu z nim, Howard coś dostawał. On był trochę jak święty Mikołaj raz na sto lat! Tylko nie koniecznie sam dawał swój worek z prezentami - czasem musiał mu ktoś pomóc. Dlatego też Hunter dość życzliwie kontynuował: - Tak, to może być prawda - nie skomentował swojego wyglądu. - Chciałem trochę odpocząć. Ale wydaje mi się, że masz problem. Mogę jakoś pomóc? Jasne, jasne. Hunter i bezinteresowna pomoc - nonsens. Hunter Howard
- Liczba postów : 94
Join date : 04/05/2013 Age : 889
by Valerie Lydie Stone Czw Sty 02, 2014 10:59 pm Widząc, że nowoprzybyły Władca Czasu ma ich gdzieś, Valerie zajęła się rozmową z Bruce'm. Wspólnie debatowali o tym, jakie miejsca powinni zobaczyć, a Lydie wprost nie mogła uwierzyć, że oto, po tak długim czasie spotkała nie jednego a aż trzech Władców, praktycznie jednocześnie. Niestety, inne zobowiązania Weasel'a dały o sobie znać. Wzywany sygnałem pagera, musiał szybko teleportować się na swój statek, uprzednio oczywiście żegnając się ze wszystkimi. Wtedy dopiero kobieta zaczęła się przysłuchiwać rozmowie pozostałej dwójki. Makiavel najwyraźniej ufał Hunterowi, bo bez oporów opowiedział mu o swoim problemie z Hathem i poprosił go o przysługę, konkretnie o odwiezienie kosmity na jego planetę. Tłumaczył to możliwością wykrycia Hoard-Lock przez Judoonów kiedy tylko opuści Ziemię. Valerie przyglądała się Howardowi, ciekawa czy ten zgodzi się podjąć misji. Valerie Lydie Stone
- Liczba postów : 24
Join date : 23/05/2013 Age : 35 Skąd : New York
by Hunter Howard Pią Sty 03, 2014 3:42 pm Howard zarejestrował fakt opuszczenia towarzystwa przez Bruca, jednak nie przejął się tym zbytnio. Bo i niby dlaczego? Za to zaintrygował go Hath. Na początku, po propozycji Makiavela pomyślał: Czyś ty na głowę upadł? JA mam eskortować kosmitę do jego ojczyzny? Też sobie ochroniarza znalazł... Już miał odmawiać, kiedy przyszedł mu do głowy inny pomysł. - Tak, oczywiście, rozumiem Twój niepokój. W sumie mogę to dla Ciebie zrobić. Będziesz miał taki mały dług u mnie. Bo wiesz, miałem odpocząć, ale czego się nie robi dla dawnego znajomego! - zaśmiał się z lekka. Raczej co się robi... - To jak? Gdzie ten zagubiony Hath? Pewnie chce już wrócić do domu. Hunter Howard
- Liczba postów : 94
Join date : 04/05/2013 Age : 889
by Valerie Lydie Stone Sro Sty 29, 2014 10:33 pm Valerie wcale nie podobało się zachowanie Huntera. Po prostu, było w nim coś, co sprawiało, że nie potrafiła wykrzesać z siebie ani odrobiny sympatii czy zaufania do tego Władcy. Najchętniej poleciałaby z nim by dopilnować bezpieczeństwa Hatha, jednak jak się okazało, Makiavel miał inne, zupełnie zaskakujące plany. - To świetnie, Kochane stworzonko mam w Hoard-lock. Zaraz teleportuję je na twój statek. A później muszę koniecznie polecieć do swojego magazynu - oznajmił, po czym zwyczajnie wszedł do swojego statku, zamykając za sobą drzwi. Valerie patrzyła z niedowierzaniem jak TARDIS się dematerializuje. No nie do wiary. - Mogę się z tobą zabrać przynajmniej do Paryża? - zaczepiła oddalającego się już Howarda. Valerie Lydie Stone
- Liczba postów : 24
Join date : 23/05/2013 Age : 35 Skąd : New York
by Hunter Howard Czw Sty 30, 2014 7:37 pm Świetnie... Gdy Makiavel tak łatwo się zgodził i poszedł w swoją stronę, Hunterowi nie pozostawało nic innego, jak pójść do swojej Vandetty. Miał kawałek drogi do niej, toteż w czasie tego krótkiego spaceru ktoś zdążył go jeszcze zaczepić. Twarz Howarda przybrała wyraz silnego niezadowolenia, a gdy zobaczył wcześniejszą towarzyszkę Makiavela przed sobą i usłyszał jej prośbę, jego brwi uniosły się lekko w niemym zdziwieniu. Trochę to niepodobne do niego... Tak zostawiać swoich znajomków. Zaraz potem pojawiła się inna myśl, charakterystyczna dla tego nieufnego mruka: Ma mnie szpiegować. To na pewno on ją nasłał. Phi, jakiś ty się zrobił podejrzliwy... He he... Jakby nie było powodów. Tylko cieniutki głosik w jego głowie mówił, że ona nic nie ma z tym wspólnego i po prostu chce pojechać do Paryża. A, czyli nie jest Władczynią. Albo nie ma statku. Nie, to niemożliwe. Nie jest Władczynią. Po tych wszystkich rozmyślaniach, które wyglądały, jakby dość niegrzecznie ją oceniał, mierząc Valerie wzrokiem, stwierdził: - Niech będzie. I poprowadził ją już bez zbędnych słów do TARDIS-u. Przytrzymał jej drzwi, by weszła, a następnie zapowiedział: - Lepiej niczego nie dotykaj. Nie lubię Ziemian grzebiących mi przy konsoli. Zbliżył się do rzeczonego sprzętu, ustawił współrzędne i już miał wprowadzać procedurę teleportacji w czyn, kiedy obrócił się do niej i zapytał: - To Makiavel cię tu przysłał, tak? Żebyś sprawdziła, jak sobie poczynam z Hathem? Hunter Howard
- Liczba postów : 94
Join date : 04/05/2013 Age : 889
by Valerie Lydie Stone Czw Sty 30, 2014 10:15 pm Zadowolona weszła do TARDIS Howarda, gdzie spokojnie zajęła miejsce siedzące. Rozumiała instrukcje i zakazy, toteż "grzecznie" zarzuciła nogę na nogę i czekała na transport. XXI wiek ewidentnie nauczył ją arogancji i osłabił jej odruchy obronne. Gdyby było inaczej od razu zobaczyłaby tego osobnika, takim, jaki naprawdę był. Jego słowa przecież jasno określają nieczyste zamiary wobec Hatha. - Jeśli cię to uspokoi, Makiavela znam od około trzech godzin, więc nie zdążył mnie jeszcze zwerbować do swojej armii szpiegów. Ja się zwyczajnie chcę dostać do domu, skoro nie mam wizji na żadne przygody. W każdym razie nie z kimś, kto widzi we mnie konfidenta (bez bufetu ) - rozparła się wygodnie w fotelu i skrzyżowała ręce na piersi. Valerie Lydie Stone
- Liczba postów : 24
Join date : 23/05/2013 Age : 35 Skąd : New York
by Hunter Howard Pią Sty 31, 2014 5:54 pm W sumie ta odpowiedź go usatysfakcjonowała. Tyle że się trochę ujawnił z tym Hathem... Nawet bardziej niż trochę. Odwrócił się, nic nie mówiąc, pomanipulował jeszcze chwilę przy konsolecie i nastąpiły dobrze znane wstrząsy - proces teleportacji. - Jesteśmy na miejscu. Chyba trafisz do drzwi?Nie miał zamiaru jej odprowadzać, czy coś. W sumie nie chciał już jej więcej spotkać. To dlatego przed jej wyjściem, nie wspomniał o jednym istotnym szczególiku: nie przenieśli się wcale do Paryża, a nadal byli w Nowym Jorku. Jednak Vandetta przeniosła ich do roku 1921. Ot, losowo wybrana liczba. Nie czuł się wcale z tym źle. Bynajmniej, nawet się cieszył do swoich myśli. Po jej wyjściu szybko ukrył TARDIS, by nie wpadło jej czasem do głowy wrócić. Zapowiedział jeszcze Hathowi: - Od teraz będziesz mi służyć.Z myślą, że to był dobry dzień, poleciał w przestrzeń, by tam najpierw wyuczyć Hatha manier, a potem móc kontynuować swoje zajęcia. Hunter Howard
- Liczba postów : 94
Join date : 04/05/2013 Age : 889
by Valerie Lydie Stone Czw Cze 19, 2014 1:27 am Ogłoszenie na początek: Niniejszy post jest trochę jak sonet, składa się bowiem z części opisowej, która przeznaczona jest, jak sądzę, głównie do mojego użytku, by ogarnąć wyobrażenie o czasie spędzonym przez Valerie w 1921 roku, i z części drugiej, faktycznie istotnej dla fabuły. W celu szybkiego przebrnięcia przez post proszę scrollować aż do miejsca oznaczającego początek części drugiej Część pierwsza Wychodząc przez drzwi TARDIS, odwróciła się jeszcze, by posłać Hunterowi spojrzenie pełne wzgardy. Następnych kilka rzeczy wydarzyło się niemal jednocześnie. Objęła wzrokiem miejsce, w którym się znalazła, jednocześnie słysząc za sobą jak drzwi Vendetty szczelnie się zamykają. Zrozumiała, że Władca Czasu perfidnie ją oszukał i zostawił samą na pastwę losu. Okręciła się w miejscu, rozpaczliwie pragnąc złapać klamkę. Jej palce natrafiły jednak na pustkę. Następnym, z czego zdała sobie sprawę, był fakt, że stoi na środku drogi. Miało to istotne znaczenie dla zajścia, które miało miejsce 3 sekundy później. Od lewej, a zawsze pamiętała że właśnie z tej strony bowiem za lewym udzie została jej mała blizna, nadjechał rowerzysta. Jako, że jeszcze chwilę wcześniej Valerie nie było w tamtym miejscu, prowadzący jednoślad chłopak nie był w stanie już zmienić swego toru jazdy i z całym impetem wpadł na przybyłą z przyszłości kobietę. Jak się zdawało, na początku ubiegłego stulecia potrącenie przez rower było traktowane jako poważny wypadek drogowy, toteż Valerie nie zdziwiła się szczególnie, gdy ocknęła się na sali szpitalnej. Z pomocą wskazówki w postaci przeszywającego bólu głowy, doszła do wniosku, że musiała dość twardo upaść. Bardziej zastanawiało ją jednak pytanie jak daleko upadła od czasów, do których zdążyła już przywyknąć. Tu z pomocą przyszło radio, które wesoło rozbrzmiewało w pokoju obok, napełniając powietrze dźwiękami swingującej muzyki. Poważnie? Lata 20-te?- O boże - jęknęła, gdy dotarło do niej, że wszystkie karty kredytowe i pieniądze, jakie miała w portfelu w jednej chwili stały się bezużyteczne. - Nie jest aż tak źle - dobiegł ją głos z drugiej części pomieszczenia. Po przekątnej od zajmowanego przez Lydię łóżka stał mężczyzna o jasnych włosach, przyodziany w biały kitel lekarza. Musiał widocznie myśleć, że kobieta próbowała skomentować swój stan. - Szczerze mówiąc, mówiłam o czym innym - postanowiła sprostować. - Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że zostałam oszukana i pozbawiona dokładnie wszystkich funduszy. Nie mam nawet jak opłacić swojego obecnego pobytu w szpitalu.Stwierdziła, że im wcześniej się do tego przyzna tym mniejszy dług będzie miała do ewentualnego odrobienia. Mężczyzna spojrzał na nią nieco zmieszany. Można było się tego spodziewać, jako że na początku XX wieku ludzie byli przypuszczalnie nieco mniej wylewni i bezpośredni. - Tym proszę się nie przejmować - powiedział nieco nerwowo. - Trochę głupio mi się do tego przyznawać, że potrącił panią mój brat, więc jest to moim honorowym obowiązkiem by należycie o panią zadbać. - O, dziękuję. Wydaje mi się, że taką sytuację można określić jako szczęście w nieszczęściu - odparła Valerie, której faktycznie trochę ulżyło. Uśmiechnęła się z wdzięcznością do swojego wybawiciela, tym samym po raz pierwszy obdarzając uśmiechem swojego przeszłego męża. *** Jakiś czas zajęło jej oczywiście dostosowanie do nowej sytuacji. Na dobry początek, po wyjściu ze szpitala sprzedała swoją sukienkę i biżuterię, za których awangardowy styl i wysoką jakość wykonania udało jej się uzyskać całkiem znaczne fundusze. Z pomocą Matthew, swojego zaprzyjaźnionego lekarza, postanowiła założyć dom mody. Była pewna, że pomysłów na projektowanie strojów jej nie zabraknie. W swoim życiu miała przecież w dłoniach tysiące fantastycznych kreacji, które idealnie mogły służyć za inspiracje. W końcu zaakceptowała swoje nowe życie, chociaż ciągle miała nadzieję, że to kolejny etap przejściowy między nowymi przygodami. Na żadne zmiany w kwestii czasoprzestrzennej się nie zapowiadało, toteż gdy Matthew zdecydował się poprosić ją o rękę, zgodziła się. Jeśli miała być szczera sama ze sobą, nie czułą się do niego jakoś szczególnie przywiązana, jednak poczucie, że ma się przy sobie przyjazną duszę gotową pomóc w każdej sytuacji, niezmiernie odpowiadało Valerie. Część druga Rok życia upłynął jej bez większych rewelacji, aż do pamiętnego wrześniowego wieczoru w 1922. Razem z mężem udała się na przyjęcie do rezydencji pana Gatsby'ego. Do momentu, w którym znalazła się na biurku, niemal niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu prowadziła zwariowana droga, na którą składały się generalnie mocne drinki, kilka dziwnych zakładów i parę pochopnie udzielonych obietnic. Ni to siedząc, ni leżąc ni leżąc na blacie, Lydie pełna nadziei obserwowała niezwykłego mężczyznę, który obecnie kłócił się z Laventclairem. Val dałaby sobie ucho uciąć, że przed chwilą widziała w jego dłoni urządzenie soniczne. Czyżby zakręcony los znów chciał dać jej szansę na odbycie niezwykłej przygody? Skupiła całą siłę woli na wydostaniu się spod władzy paraliżu, jednak bez pomocy niewiele mogła zrobić. Tak naprawdę jedyne co udało jej się osiągnąć, to kilka delikatnych ruchów palcem i niewyraźny jęk, który mógł być czymś na granicy westchnienia. Valerie Lydie Stone
- Liczba postów : 24
Join date : 23/05/2013 Age : 35 Skąd : New York
by Cadan Orionis Pią Cze 27, 2014 10:04 am - Przysługę – wycedził drwiąco jego rozmówca, przywołując na twarz najobrzydliwszy z uśmiechów samozadowolenia. Cade wciąż patrzył na faceta pogardliwie, kształtując w głowie plan przemienienia tego paskudnego grymasu w niebyt. Cokolwiek Pan L. kombinował, Orionis nie zamierzał dopuścić do realizacji planu, który obejmował cierpienie niewinnych osób trzecich. – Wkrótce będzie już po wszystkim – oznajmił tamten z szaleńczym błyskiem w oku, nie potrafiąc ukryć swej bezgranicznej satysfakcji. - Nie wydaje mi się – odparł Cadan bardzo, bardzo powoli, dokładnie artykułując każdą głoskę. Kluczową dla zachodzącego właśnie procesu zdawała się być obecność unieruchomionej na biurku kobiety, a to akurat bardzo łatwo było zmienić. Jednakowoż Władca nie mógł jej stamtąd po prostu zabrać, bo jego nowopoznany kolega prawdopodobnie po prostu zastąpiłby ją jakąkolwiek inną, znajdująca się akurat na przyjęciu osobą. Należało uderzyć gdzieś indziej. - Masz jeszcze szansę odejść stąd w pokoju – rzekł spokojnie wiedząc, że na nic się to nie zda. Przeniósł spojrzenie na zesztywniałą kobietę. Dopiero teraz zwrócił uwagę na spoczywający na jej piersi medalion, który – jak się teraz okazało – nie posiadał żadnego łańcucha. Mimo to był dość stabilnie przytwierdzony do dekoltu ofiary. Cade szybko zbadał nieznany element i spróbował dezaktywować urządzenie, a kiedy mu się nie udało, po prostu chwycił je w palce i szarpnął do siebie. Stawiło opór. Spróbował raz jeszcze, tym razem dużo mocniej. Udało mu się wreszcie oderwać przedmiot od skóry kobiety, jednak z tego miejsca natychmiast obficie trysnęła krew. Wepchnął wisior do kieszeni spodni i dłonią spróbował zatamować krwotok. Poczuł silne uderzenie w głowę. Zachwiał się na nogach, po czym zamrugał kilkakrotnie, starając się utrzymać świadomość. W przeciwnym wypadku cały jego wysiłek pójdzie na marne… Zmusił się do maksymalnego skupienia i kurczowo schwycił ramię nieprzytomnej dziewczyny. Drugą ręką nerwowo grzebał w kieszeni, próbując wymacać telefon. Gdzie ten cholerny… Wdusił przycisk. Znaleźli się w TARDIS. Cadan powoli osunął się na podłogę, pozwalając unieruchomionej Ziemiance wylądować na nim. Na krótką chwilę stracił przytomność.
Cadan Orionis
- Liczba postów : 64
Join date : 27/12/2012
by Valerie Lydie Stone Pon Lip 14, 2014 9:43 pm Ocknęła się leżąc na mężczyźnie, którego widziała w bibliotece. Nie miała pojęcia jak się tu znalazła, ani co się stało. Doszła jednak do wniosku, że bruneta można określić mianem jej wybawcy, a chwilę później zauważyła, że jego marynarka i koszula ubrudzone były krwią. Trochę się wystraszyła, ale nie na tyle, żeby stracić głowę. Uniosła się na tyle, by być w stanie go zbadać, a wtedy ból w klatce piersiowej podpowiedział jej, że to ona była ranna. Zobaczyła na swoim dekolcie dziwnie wyglądający otwór, z którego ciągle jeszcze sączyła się krew. Jednak tempo jej upływu zdecydowanie nie zagrażało życiu. Odetchnęła już spokojniej i omiotła wzrokiem otoczenie. Gdy zobaczyła wnętrze TARDISu, jej twarz rozjaśnił szczery uśmiech. Uznała, że to już czas, by obudzić właściciela tego pięknego pojazdu. - Hej, obudź się - powiedziała i bardzo delikatnie potrząsnęła ciałem gospodarza. Ostatnio zmieniony przez Valerie Lydie Stone dnia Sro Lip 23, 2014 5:50 pm, w całości zmieniany 1 raz Valerie Lydie Stone
- Liczba postów : 24
Join date : 23/05/2013 Age : 35 Skąd : New York
by Cadan Orionis Sro Lip 23, 2014 3:44 pm - Nie śpię - mruknął odruchowo, wykrzywiając twarz z niezadowoleniem. Dyskomfort spowodowany bólem zdawał się jakimś cudem podwajać grawitację w Tinkerbell. Powstrzymał niehonorowy jęk i podniósł się do pozycji wertykalnej. Gdy wzrok Cade'a padł na towarzyszącą mu dziewczynę, chłopak momentalnie oprzytomniał. - Jak się czujesz? - spytał, obrzucając stojącą nieruchomo brunetkę uważnym spojrzeniem orzechowych oczu. Nie miał pewności, czy została w pełni wytrącona z transu. Może zerwanie amuletu w niczym nie pomogło... Cadan Orionis
- Liczba postów : 64
Join date : 27/12/2012
by Valerie Lydie Stone Czw Lip 24, 2014 8:32 pm Pytanie Władcy przypomniało jej nagle o ranie. Valerie nie była szczególnie wrażliwa na ból, a radość związana z ponownym przebywaniem w TARDISie prawie całkowicie wyparła z jej mózgu świadomość kontuzji. Dotknęła dłonią okrytą rękawiczką tego dziwnego otworu na piersi, jakby zastanawiała się skąd się tam wziął - Właściwie to nieźle - odparła zgodnie z prawdą. - Chociaż gazą bym nie pogardziła - dodała z lekkim uśmiechem na twarzy. Nie miała zamiaru zgrywać szczególnie twardej czy coś, ale przecież nie była kobietą, która mdlałaby na widok kropli krwi. To jednak nie zmieniało faktu, że nie zawsze była w stanie sobie sama poradzić, co z kolei przypomniało jej o jeszcze jednej drobnostce. - Właściwie to dziękuję za ratunek... tylko nie do końca wiem komu. No dobra, to była tylko częściowo prawda, bowiem Lydie zakładała, że ma do czynienia z Władcą Czasu, ale jego imienia przecież nie znała. Valerie Lydie Stone
- Liczba postów : 24
Join date : 23/05/2013 Age : 35 Skąd : New York
by Sponsored content Sponsored content
Pozwolenia na tym forum: Nie możesz odpowiadać w tematach
| |